podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Ameryka Południowa » Aucanquilcha cz. I
reklama
Czarek Matulewicz
zmień font:
Aucanquilcha cz. I
artykuł czytany 5989 razy
Zapewne pogarszająca się pogoda, a z nią spadające gwałtownie ciśnienie, zmyliły wysokościomierz. Płynęły godziny, byłem coraz wyżej, ale też coraz częściej musiałem robić przystanki. Głowa mi pękała, podjazd zdawał się nie mieć końca. Przydało się doświadczenie z alpejskich wojaży. Wiedziałem jak się "wyłączyć", oderwać myśli od bólu, czerpać satysfakcję z każdego przejechanego metra. To trudne, ale na lata zostaną w pamięci i tak tylko te dobre wspomnienia. Na 4600 zaczął sypać śnieg, zrobiło się zimno. Jeden ze zjeżdżających samochodów przywiózł wiadomość od Szwajcara - czeka na mnie na przełęczy, razem będziemy szukali noclegu. Ładnie z jego strony! Raźno ruszyłem dalej zapominając o wszystkich przeciwnościach. W końcu po 17 wjechałem na przełęcz - Agua Negra 4779 m n.p.m. została zdobyta!
Jakież było zaskoczenie gdy na przełęczy zostałem przywitany po polsku! A przynajmniej tak mi się wydawało. Razem z Patrickiem czekała na mnie grupa Słowaków, którzy aklimatyzowali się tam przed wyprawą na Ojos del Salado. Ufff, koniec podjazdu, ledwo żyłem. Kilka zdjęć i jedna myśl - zjechać niżej! I to jak najszybciej, bo wysokość porządnie już doskwierała. Słowacy pilotowali nas samochodem, pokazali skrót, podobno w ten sposób można szybciej zjechać. Po chilijskiej stronie droga zdecydowanie gorsza, znacznie więcej luźnego skałożwiru. Nachylenie potworne, tym skrótem raczej nie dałoby się podjechać pod górę. Tylko jedna myśl krąży mi po głowie - zjechać niżej. Jak najszybciej! Tak też jechaliśmy. Nie mam pojęcia jakim cudem nie zakończyło się to porządnym upadkiem.
Gnaliśmy po tym rumowisku 40 km/h. Bez sakw nigdy bym się na to nie odważył, a co dopiero z nimi. Slalom między kamieniami, piach, ciągłe poślizgi, w tym zupełnie niekontrolowane, gdy oba koła traciły przyczepność. To była jazda! Gdy to wspominam wciąż mam gęsią skórkę... Zgrabiałe palce nie mogły precyzyjnie hamować, a nie chcieliśmy tracić czasu na odpoczynek. Jedynie podczas robienia zdjęć można było złapać chwilę oddechu. Nie mogąc doczekać się noclegu w końcu i z tego zrezygnowaliśmy.
Zjeżdżaliśmy tak ponad dwie godziny, w końcu po ósmej, nad laguną znaleźliśmy piękne miejsce na biwak. Gdy zaczęliśmy rozbijać obóz nadjechali kolejni rowerzyści: Portugalczyk i Chilijka. Następnego dnia zamierzali zdobyć Agua Negra. Znając drogę, wspólnie z Patrickiem namawialiśmy ich do zrobienia jeszcze jednego noclegu, z tego miejsca podjazd byłby zbyt trudny. Niestety oni nic nam nie powiedzieli o drodze do La Sereny. Chcąc porządnie wypocząć po trudach przełęczy, postanowiliśmy ruszyć dopiero około południa.
W końcu 2500 metrów przewyższenia gwarantowało nam przyjemny zjazd. Był to największy błąd jaki mogliśmy popełnić. Początek był spokojny, po kilkudziesięciu kilometrach zjazdu dojechaliśmy do posterunku celnego. Nasze bagaże zostały dokładnie przeszukane. Ponieważ do Chile nie można wwozić żadnej żywności niepokoiłem się o moje liofilizaty. Bez nich byłoby w górach znacznie trudniej. Na szczęście nie wzbudziły zainteresowania celnika. Do asfaltu mieliśmy jeszcze spory kawałek. Wiatr nie był jeszcze zbyt mocny, ale czuliśmy jego wzrastającą siłę. Nareszcie asfalt! W dodatku droga była świetnej jakości, szeroka i gładka. Jakże miła odmiana po szutrowej tarce. Nie cieszyliśmy się tym luksusem zbyt długo. Wtedy zacząłem rozumieć słowa: "Tam pod wiatr się nie da jechać". Dziękowałem losowi, że nie pokonywałem tego odcinka samotnie. Chcecie dowiedzieć się, co to jest wmordewind? Jedźcie tam. Wzorzec czeka! Wiatr był wszechobecny, wdzierał się wszędzie, za każdy załom doliny, z furią atakował w jej zwężeniach. Siedliśmy fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie.
Zmieniając się na prowadzeniu praktycznie co kilometr, czasami z największym trudem robiąc 12 km/h, klnąc z bezsilności, "zjeżdżaliśmy" do Vicuny. W końcu około 20 dojechaliśmy. Ten dzień śmiało można porównać do podjazdu na Agua Negra, choć droga wiodła w dół. A miało być tak pięknie...
Następnego dnia ruszyliśmy znacznie wcześniej. Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów do La Sereny pokonaliśmy w szybkim tempie. W końcu cywilizacja, pralnia, internet, normalne jedzenie. Po naradzie ustaliśmy, że jedziemy jednym autobusem: Patrick do Copiapo, ja do Calamy. Podróż miała trwać 17 godzin, ze względu na wypadek na Panamericanie trwała ponad 20. Rozpoczynał się drugi etap wyprawy - pustynia Atacama. Desierto de desiertos. Ale to w kolejnym odcinku argentyńsko-chilijskiego serialu....
Strona:  « poprzednia  1  [2] 

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]
ZDJĘCIA